Saturday 15 November 2008

Laos z dlubanki

Opisanie naszej przygody bedzie naprawde bardzo ciezkie. To wymyka sie zdrowemu rozsadkowi. Jedyne normalna rzecza podczas tej podrozy byla jazda taksowka z panem Wore Witem do granicy Laotanskiej. Potem zaczely sie schody.
Chcialysmy wzorem Zielaka wyczarterowac lodke do Luang Nam Tha, ale wszystkie lodki juz odplynely :( DZieki Bogu , KAsi i Krysi rosyjsko jezyczna chinka z LAosu okazala sie byc przedsiebiotrcza bisneslomen i po krotkim czasie znalazlysmy sie na czolnie z 3 przystojymi Laotanczykami nie mowiacymi w zadnym procz Laotanskiego jezyku.
Poczatkowo bylo bardzo sielankowo. Slonce, lagodne kolysanie, bardzo sprzyjajaca temperatura, ogolnie luksus. Czolno jest na 10 metrow dlugie, na 1 m szerokie, z glosnie warkoczacym silnikiem. Kierownica przymocowana jest do kawalka drewna, i jest przenosna. Jeden pan siedzi na dziobie i wioslem walczy z zywiolem. Rzeka jest niezwykle rwaca i i niebezpieczna. Trzeba omijac wiry, kamienie i krzaki i o tym kiedy i jak to zrobic decyduje drugi pan siedzacy bezposrednio za tym z wioslem. Z tylu lodki siedzi 3ci pan sledzacy ruchy rak 2 pana i trzymajacy ster (kierownice). Calosc jest dosc skaplikowana. W srodku siedza towary: my, swinie, blacha falista, worki ryzu i inne.
Poczatkowo zdawalo nam sie , ze to bedzie super sielanka. 1 postoj byl poswiecony zakupom dla wsi.
Drugi, trzeci i kolejne roznym tajemniczym biznesom. Dobrze ze panowie zorietowali sie, ze my tez potrzebujemy sie wysikac i nie mozemy tego zrobic przez burte, tak otwarcie jak oni.
Po poludniu zaczely sie schody. Zimno. Coraz zimniej. NIc do ubrania. MOkro. Coraz mokrzej :( Ciemno, coraz ciemniej !!!! A goscie grzeja jak wsciekli do przodu i nie da sie dowiedziec jakie sa plany na wieczor! W miedzyczasie poczestowali nas termosem ryzu i kilkoma kawalkami surowej ryby z Mekongu pokrojonej na drobne kawalki. NA deser byl ananas. OK, ale caly posilek oprocz ananasa zjedli sami- JESZCZE nie chcialysmy wspolpracowac. (nasteonego dnia jadlysmy juz paprocie z Mekongu...)
Zapadl zmrok. Goscie grzali nie zwalniajac, dzieki profesjonanej czolowce Asi i wrodzonemu optymiznowi. Chyba znali rzeke i mieli duzo szczescia. A my z nimi. Okolo 10pm, zmarzniete na maksa i mokre, przy swietle ksiezyca dobilysmy do wsi. Czekala na nas drewniana chalupa na palach, poslanie na czystej podlodze i Laotanska jajecznica z kapusta (pekinska) i oczywiscie ryz. Zainteresowanie calej wioski siegalo zenitu, ale Krysia brutalnie wygonila panow asystujacych nam przy przebieraniu sie. Oni planowali chyba obserwowac nas do rana, a w kazdym razie w czasie toalety, ale Krysia wypchnela ich za drzwi i zamknela drzwi.
NOc spedzilysmy w miare ok mocno wtulone w siebie pod koldrami pelnymi pchel. Od 4 am zaczely piac koguty i pialy do 8am. !!!! Wstalysmy wiec rzesko i poszlysmy na zwiad. Wczesniej probujac dokonac jakiejkolwiek toalety porannej. Niestety zainteresowanie publicznosci przekroczylo nasze mozliwosci asertywnej odmowy. Jedynie Asi i BAsi udalo sie, poniewaz jedyna ich asysta byla krowa. Krysia i KAsia mialy gorzej, sledzone przez setki oczu przeszlysmy po wsi az do swiatyni. Mnisi byli uroczy :))
Wyplywamy. Silnik sie krztusi. Plyniemy dalej. Silnik wysiada... Wracamy do wioski, Naprawa trwa 2 godziny. Obserwujemy przeprawe krow na pastwisko- plyna jak motorowki porzez rzeke!!!
Wyruszamy po raz kolejny. Jest zimno, mglisto i ochydnie!!! Ku naszemu zaskoczeniu po godzinnym kursie dowiadujemy sie na migi ze zmieniamy czolno i zaloge!! A juz sie do tamtych przywiazalysmy :(((
Nowa zaloga laduje rodzine 5 swin, zarcie dla nich i dla nas oraz mnostwo zakupow. Po drodze zabieramy autostopowiczke i zalatwiamy mnostwo laotanskich biznesow, Swinie musza byc regularnie karmione, ale sikaja na podloge lodzi. (A mialysmy nadzieje, ze to woda z Mekongu! (Krysia upiera sie, ze to woda z Nam Tha).
Okolo poludnia zaczelysmy sie czuc jak na prawdziwej Tajskiej plazy. Zdjelysmy kurtki, czapki, spiwory, szliki, koce koszule i dodatkowe podkoszulki oraz skarpetki i kto tam co mial. Zaczelo byc cudownie!. MOglysmy wreszcie ze spokojem obserwowac okolice. A bylo na co patrzec!! Wioski na palach, lasy deszczowe, gory, gaje bambusowe i bananowe, tubylcy lowiacy ryby, i uprawiajacy ziemie. Rewelacja. Krysia slusznie mowi, ze jakby zza krzaka wyfrunal pterodaktyl, to idealnie by sie wpisal w krajobraz!
NAreszcie czas lunchu. A myslalysmy ze tylko swiniom wolno jesc. Nasza zaloga zorganizowala nam prawdziwy piknik na plazy. Sadzilysmy, ze rosliny ktore zrywali i myli w Mekongiu beda trylko ozdoba stolu, ale okazaly sie czescia naszego posilku. Opropcz tego byl ryz z termosow bambusowych, 4 cm kwadratowe ryby dla 7 osob i dwie dziwne papy. Wygladaly jak wydzielina .... jedna byla ostra a druga lagodna. Krysia i BAsia po sprobowaniu przeszly na diete warzywna (paprocie) i ryz, Asia I KAsia zazeraly sie wydzielinami i liscmi paproci. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nie bojcie sie, wsztstko to przepilysmy duza iloscia leku- w koncu jest z nami lekarz!
Po kolejnych 3 godzinach wiatru, wirow, karmienia swin, zalewania przez fale czyli cudownej podrozy trafilysmy do Luang Nam Tha. Uzupelnilysmy braki w naszej diecie, choc Asia mowi, ze lubi byc przeczszczona wewnetrznie. JA tam lubie byc przeczyszczona zewnetrznie, wiec idziemy sie myc. JUtro granica chinska i muang sing. Tam jest super targ!!!













pozdrawiamy i calujemy- 4 slonie z podrozy

2 comments:

  1. no to widze ze calkiem fajnie tam macie :)) tylko tych świn nie zazdroszcze :P

    ReplyDelete
  2. Trzymamy kciuki! Czekamy na Was przy kominku po dobrym śniadaniu.

    ReplyDelete