Po tym pierwszym nastepuje seria zabawnych qui pro quo.
Chcemy zwiedzac palac krola, ale tlum zgromadzony przed palacem osoaga 12 osob na 1 cm kw, wiec po przemieleniu wychodzimy i okazuje sie, ze caly ten tlum przyszedl oddac hold zmarlej niedawno siostrze krola.
Krol patrzy na to z kazdego rogu ulicy, skrzyzowania, budynku, muru. Krol (czasem z krolowa, czasem sam) jest na kazdym slupie. W zloconych ramach i na czerwonym dywanie. Pod jego czujnym okiem zwiedzamy dalej.
Wynajmujemy super taniego tuk-tuka i usilujemy gdzies pojechac. Niestety tuk-tuk jedzie tylko tam, gdzie chce, a wiec wiezie nas do kolejnych sklepow i fabryczek. Coz, wlasnie dlatego byl taki tani. Ale tym razem nie mamy czasu i nas to powaznei niecierpliwi. Dobrze chociaz, ze Krysia zamawia sobie szalowy kostium.
W koncu udaje nam sie zmusic faceta, zeby zawiozl nas do wysokiego na 30 metrow zlotego Buddy. Liczymy, ze bedzie mozna sie wspiac na jego glowe i podziwiac panorame miasta. Niestety schody sa zamkniete, wiec tylko wypuszczam z klatki 3 ptaszki na ucieche Buddzie.
Jedziemy do palacu krolewskiego ktory kapie od zlota, kosztownosci i przepychu.
Jedziemy zobaczyc slynnego Lezacego budde! To robi wrazenie. Gosc ma z 50 metrow dlugosci, a wystawione w nasza strone stopy pokryte pieknymi inktustacjami z masy perlowej. Piekny mlody efeb, ni to kobieta ni mezczyzna lezy z rozmarzona mina przykryty swiatynia jakby za mala, zeby zmiescic BOSTWO.
Asia i ja w ostatnij chwili czarterujemy duza motorowa lodke i godzine plywamy po kanalach Bangkoku. Zadziwiajace: znika nowoczesne miasto, pojawia sie rzad zalanych woda uliczek i walacych sie drewbnianych klatek ktore zastepuja domy.
Tymczasem Krysia i BAsia odbieraja szalowy kostium, i spotylamy sie na Ko Chang Road, imprezowej ulicy BAngkoku. Migaja neony, gra glosna muzyka, wszyscy pija pala i cpaja. W tym wszystkim znajdujemy fajna knajpke i swietujemy ostatnia kolacje w Indochinach.