Monday 24 November 2008

Bangkok- Orient City

Dolatujemy kolo polnocy. Nocleg niezbyt wygodny, ale wstajemy o czasie. W kazdym razie Asia i Basia; bo Krysia liczy, ze ja ja obudze, a ja licze na Krysie :)))
Po tym pierwszym nastepuje seria zabawnych qui pro quo.

Chcemy zwiedzac palac krola, ale tlum zgromadzony przed palacem osoaga 12 osob na 1 cm kw, wiec po przemieleniu wychodzimy i okazuje sie, ze caly ten tlum przyszedl oddac hold zmarlej niedawno siostrze krola.
Krol patrzy na to z kazdego rogu ulicy, skrzyzowania, budynku, muru. Krol (czasem z krolowa, czasem sam) jest na kazdym slupie. W zloconych ramach i na czerwonym dywanie. Pod jego czujnym okiem zwiedzamy dalej.
Wynajmujemy super taniego tuk-tuka i usilujemy gdzies pojechac. Niestety tuk-tuk jedzie tylko tam, gdzie chce, a wiec wiezie nas do kolejnych sklepow i fabryczek. Coz, wlasnie dlatego byl taki tani. Ale tym razem nie mamy czasu i nas to powaznei niecierpliwi. Dobrze chociaz, ze Krysia zamawia sobie szalowy kostium.

W koncu udaje nam sie zmusic faceta, zeby zawiozl nas do wysokiego na 30 metrow zlotego Buddy. Liczymy, ze bedzie mozna sie wspiac na jego glowe i podziwiac panorame miasta. Niestety schody sa zamkniete, wiec tylko wypuszczam z klatki 3 ptaszki na ucieche Buddzie.








Jedziemy do palacu krolewskiego ktory kapie od zlota, kosztownosci i przepychu.

Jedziemy zobaczyc slynnego Lezacego budde! To robi wrazenie. Gosc ma z 50 metrow dlugosci, a wystawione w nasza strone stopy pokryte pieknymi inktustacjami z masy perlowej. Piekny mlody efeb, ni to kobieta ni mezczyzna lezy z rozmarzona mina przykryty swiatynia jakby za mala, zeby zmiescic BOSTWO.




Asia i ja w ostatnij chwili czarterujemy duza motorowa lodke i godzine plywamy po kanalach Bangkoku. Zadziwiajace: znika nowoczesne miasto, pojawia sie rzad zalanych woda uliczek i walacych sie drewbnianych klatek ktore zastepuja domy.

Tymczasem Krysia i BAsia odbieraja szalowy kostium, i spotylamy sie na Ko Chang Road, imprezowej ulicy BAngkoku. Migaja neony, gra glosna muzyka, wszyscy pija pala i cpaja. W tym wszystkim znajdujemy fajna knajpke i swietujemy ostatnia kolacje w Indochinach.

Chaing Mai- fabryki

I znowu nam sie udalo :)) Losowo wybrany taksowkarz zafundowal nam super wycieczke po malych fabryczkach produkujacych najwazniejsze tajlandzkie dobra.

Widzialysmy produkcje jedwabiu od jedwabnika do garnituru i sukienki;



produkcje wyrobow z laki od wzoru do malowania zlotem;

wyrob parasolek od lupania bambusu na stelaz do recznego malowania kwiatow na parasolce;

no i wyrob pierscionkow, posazkow z jadeitu, zlotych ozdob itd.
oczywiscie kupilysmy mase rzeczy :))) ratujac nasze prezentowe zasoby.
W efekcie nasza nichec do Chiang Mai zdecydowanie zmalala.
Wieczorem wylecialysmy do BAngkoku.

Thursday 20 November 2008

Chiang Mai- back to Thailand

Od wczoraj jestesmy w CHiang Mai. Mialo byc cudownie :) Jest goraco. Gwarno. TArgowo, bazarowo. Brudno. TYpowa azjatycka metropolia, nocne zycie kwitnie, neony, motory, glosna muzyka.
Tu jest 700 swiatym, jedna bardziej zlota od drugiej. Stare miasto bez rewelacji. Opisy z Lonleya i Pascala sa conajmniej przestrzelone. TAk naprawde nie wiemy gdzie oni to miasto widzieli. JUz sie boje myslec jakie jest nowe miasto...
Jednak planujemy dzielnie zobaczyc dzisiaj pozostale 697 swiatyn (wczoraj widzailysmy trzy!!). Wzywamy tuk tuka i jedziemy. Za siedem godzin wylatujemy do BAngkoku.
Dalsza relacja ze stolicy.
KKAB

Wednesday 19 November 2008

Laos niewypowiadalny














Wierzcie albo nie, ale to wszystko wydarzylo sie w ciagu jednego dnia.....

Tuesday 18 November 2008

Laos z Luang Prabang

Pierwsze wrazenie bylo niesamowite. Luang Prabang przypominal nam Puszkar w Indiach. Poczulysmy sie nareszcie w cywilizowanym swiecie pelnym kolorowych sklepow i knajp. Miasto bardzo przypomina prowincjonalne miasteczka francuskie i francuzow tu strasznie duzo. Wlasciwie jest jedna ulica z knajpami i sklepami konczaca sie targiem i niewiele wiecej.

Aha, 800 swiatyn w tym jedna naprawde warta zobaczenia.
Stara, pieknie malowana i zdobiona.
Od poczatku naszego wyjazdu bylysmy glodne jakichkolwiek zakupow i ostrzylysmy sobie zeby na Luang Prabang, ktory w przewodnikach i na ustach wszystkich dotychczas spotkanych turystow wydawal sie byc rajem prezentowym. Niestety!!! Okazuje sie ze jestesmy chyba zbyt profesjonalna a w kazdym razie wybredne i LAotanski kicz nas nie bierze, nawet dla zabawy. Sczezrze mowiac troche nas to martwi, poniewaz jest kilka osob czytajacych bloga i ronoczesnie czekajacych na prezenty... Kochani, tym razem nie spodziewajcie sie zbyt wiele.. :((((

Jutro zamierzamy ogladac poranny przemarsz mnichow (ja juz dzisiaj z poswieceniem przelazac w spodnicy przez brame i drut kolczasty- bo hotel byl w ten sposob zamkniety- ogladalam to, ale z relacja zaczekam na dziewczyny).
Potem jedziemy myc slonie zeby przyczynic sie ekologicznie, nad wodospad i przejazdzke po Mekongu (bardzo sie przyzwyczailysmy :)
teraz pozostaje nam tylko masaz i LAO BEER
pozdrawiamy- KA i A

Laos z autobusu

Podroz do Luang Prabang zaczela sie jak zwykle. Doszlysmy n adworzec autobusowy i wtedy wlasnie okazalo sie, ze dworzec miedzymiastowy jest 6 km dalej. NA szczescie mialysmy na tyle czasu, zeby sprostac temu wyzwaniu.
Podroz, ktora miala byc koszmarna (wyboje, 9 godzin + w ciasnym busie, upal itd) okazala sie byc fantastycznym przezyciem! Jechalismy ze srednia predkoscia 40 km/h przez najwspanialsze i najdziksze gory jakie kiedykolwiek zdarzylo mi sie widziec. Ogromnr roznice poziomow, kilometry gor nietknietych cywilizacja; pojawiajace sie kolejne pasma, najblizej zielone, potem ciemniejace do granatowego i na koncu niebieskie, i szare. Wysokie kopcowate szczty, cale az do czubkow porosniete gesta, zielona, blyszczaca dzungla. Wystawaly z niej tylko wysokie na kilkanascie metrow wiazki bambusow i rozgwiazdy jasnozielonych bananowcow. w wawozach wily sie calkiem spore rzeki. FANTASTYCZNE!!! niestety z autobusu nie dalo sie robic zdjec, mimo ze jechal wolno mial bardzo brudne szyby :)))
CZasami na brzegu drogi pojawiala sie wioska: kilka do kilkunastu chalupek umocowanych na palach, wyjscie na ulice bylo ok, a druga czesc domu wiszaca juz kilka metrow nad urwiskiem. Wioseczki doslownie "przyklejone" do drogi, na ulicy dzieci, psy, swinki itd. Wszystko to niespiesznie opuszcalo jezdnie kiedy nasz pan kierowca zatrabil; tylko siedzacy w okregach mezczyzni nie wstawali nigdy, i ich trzeba bylo omijac.
Kiedy mowie "swinki" to nie tylko z sympatii do kotletow. Wszystko tutaj jest malutkie: swinki, pieski, nawet koniki wielkosci naszych kucykow i krowki wielkosci cielaczkow. NAwet ludzie sa bardzo drobni a dzieci po priostu malenkie. To dlatego, ze zywia sie tylko liscmi i bambusem.
I my wrocimy takie same ( w kazdym razie na to liczymy :))))

Probowalysmy zjesc mieso; na postoju autobusu KAsia kupila sobie kurczaka, ktory po blizszym obejrzeniu i probie zjedzenia wydawal sie byc szczurem(sprzedawanym takze na sasiednim straganie). Z przerazeniem musialam siegnac po lekarstwo, ktore Asia zawsze ma przy sobie i szczodrze udziela potrzebujacym.
Wieczorem nadal bylo atrakcyjnie, we wsiach plonely ich specyficzne oszczedne ogniska a cala ludnosc gromadnie dokonywala ablucji na golasa wzdloz drogi przy wszystkich dostyepnych ujeciach wody. Wygladali cudownie w swietle zachodzacego slonca myjac sie calymi rodzinami, brazowi i blyszczacy ....

Sunday 16 November 2008

Laos z ciezarowki

DZisiaj postanowilysmy jechac na granice Chinsko- LAotanska, Miejsce slynie z producji i przemytu opium. Spodziewalysmy sie tam niezlej zabawy :))) MIal byc targ opium i inne atrakcje.
Dworzec autobudowy sklada sie z pana w okienku i malych bagazowych ciezarowek. PAn w okienku sprzedaje bilety, potem je odbiera, liczy , wpisuje do zeszyciku (imiennie) liczy kase za bilet. POtem je oddaje i kasuje.
Kierowcy zas czekaja az sie im ciezarowka zapelni, czasamni nawet i poltorej godziny. NAm udalo sie wyjechac po 50 minutach. Nasza ciezarowka przemycala dziwne paczki konwojowane przez wlasciciela na motocyklu. W tajemniczy sposob pojawial sie i znikal. W efekcie zabral swoe opium i poszedl w cholere. Aha, miasteczko nazywa sie Muang Sing.
NIestety, jest beznadziejne.

Jedyna atrakcja to profesjonalny serwis iskania z wszy przy glownej dordze miasteczka. Nic innego tam nie bylo. NIC. Nawet muzeum zamkniete, bo komunistyczny Laos swietuje niedziele.


Z bardziej interesujacych rzeczy, to wechikuly poruszajace sie po miasteczkku. Odsloniete silniki maja zawsze z przodu, z tylu rozmaite wersje wozkow, budek i kabilek. Wszystkie rycza wsciekle i zostawiaja za soba chmure spalin.
Jedyna zaleta to przejazd przez NAm Ha-park narodowy. Pobylsmy tam 2 godziny i z powrotem jazda 3h do Nam Tha. Po niewiarygodnych dziurach z predkoscia 30 km/h z wymiotujacym obok dzieckiem i workami z ryzem pd nogami. NAturalona klima nie pozwolila nam zachowac normalnej temperatury ciala.
Na miejscu mila niespodzianka- wszystkie nasze rzeczy swierzo wyprane!! Super! A szcegolnym bonusem bylo zafarbowanie WSZYSTKICH mich rzeczy na ROZOWO!!!! Moj ulubiony kolor!!! DZieki. Teraz jestem pink happy. :(((((((((((((((((((((((((((((((

Jutro jedziemy do Luang Prabang. 8 godzin. LIczymy na autokar z klimatyzacja i drinkami z pararsolka.
calusy dla wszystkich od wszystkich.

Saturday 15 November 2008

Laos z dlubanki

Opisanie naszej przygody bedzie naprawde bardzo ciezkie. To wymyka sie zdrowemu rozsadkowi. Jedyne normalna rzecza podczas tej podrozy byla jazda taksowka z panem Wore Witem do granicy Laotanskiej. Potem zaczely sie schody.
Chcialysmy wzorem Zielaka wyczarterowac lodke do Luang Nam Tha, ale wszystkie lodki juz odplynely :( DZieki Bogu , KAsi i Krysi rosyjsko jezyczna chinka z LAosu okazala sie byc przedsiebiotrcza bisneslomen i po krotkim czasie znalazlysmy sie na czolnie z 3 przystojymi Laotanczykami nie mowiacymi w zadnym procz Laotanskiego jezyku.
Poczatkowo bylo bardzo sielankowo. Slonce, lagodne kolysanie, bardzo sprzyjajaca temperatura, ogolnie luksus. Czolno jest na 10 metrow dlugie, na 1 m szerokie, z glosnie warkoczacym silnikiem. Kierownica przymocowana jest do kawalka drewna, i jest przenosna. Jeden pan siedzi na dziobie i wioslem walczy z zywiolem. Rzeka jest niezwykle rwaca i i niebezpieczna. Trzeba omijac wiry, kamienie i krzaki i o tym kiedy i jak to zrobic decyduje drugi pan siedzacy bezposrednio za tym z wioslem. Z tylu lodki siedzi 3ci pan sledzacy ruchy rak 2 pana i trzymajacy ster (kierownice). Calosc jest dosc skaplikowana. W srodku siedza towary: my, swinie, blacha falista, worki ryzu i inne.
Poczatkowo zdawalo nam sie , ze to bedzie super sielanka. 1 postoj byl poswiecony zakupom dla wsi.
Drugi, trzeci i kolejne roznym tajemniczym biznesom. Dobrze ze panowie zorietowali sie, ze my tez potrzebujemy sie wysikac i nie mozemy tego zrobic przez burte, tak otwarcie jak oni.
Po poludniu zaczely sie schody. Zimno. Coraz zimniej. NIc do ubrania. MOkro. Coraz mokrzej :( Ciemno, coraz ciemniej !!!! A goscie grzeja jak wsciekli do przodu i nie da sie dowiedziec jakie sa plany na wieczor! W miedzyczasie poczestowali nas termosem ryzu i kilkoma kawalkami surowej ryby z Mekongu pokrojonej na drobne kawalki. NA deser byl ananas. OK, ale caly posilek oprocz ananasa zjedli sami- JESZCZE nie chcialysmy wspolpracowac. (nasteonego dnia jadlysmy juz paprocie z Mekongu...)
Zapadl zmrok. Goscie grzali nie zwalniajac, dzieki profesjonanej czolowce Asi i wrodzonemu optymiznowi. Chyba znali rzeke i mieli duzo szczescia. A my z nimi. Okolo 10pm, zmarzniete na maksa i mokre, przy swietle ksiezyca dobilysmy do wsi. Czekala na nas drewniana chalupa na palach, poslanie na czystej podlodze i Laotanska jajecznica z kapusta (pekinska) i oczywiscie ryz. Zainteresowanie calej wioski siegalo zenitu, ale Krysia brutalnie wygonila panow asystujacych nam przy przebieraniu sie. Oni planowali chyba obserwowac nas do rana, a w kazdym razie w czasie toalety, ale Krysia wypchnela ich za drzwi i zamknela drzwi.
NOc spedzilysmy w miare ok mocno wtulone w siebie pod koldrami pelnymi pchel. Od 4 am zaczely piac koguty i pialy do 8am. !!!! Wstalysmy wiec rzesko i poszlysmy na zwiad. Wczesniej probujac dokonac jakiejkolwiek toalety porannej. Niestety zainteresowanie publicznosci przekroczylo nasze mozliwosci asertywnej odmowy. Jedynie Asi i BAsi udalo sie, poniewaz jedyna ich asysta byla krowa. Krysia i KAsia mialy gorzej, sledzone przez setki oczu przeszlysmy po wsi az do swiatyni. Mnisi byli uroczy :))
Wyplywamy. Silnik sie krztusi. Plyniemy dalej. Silnik wysiada... Wracamy do wioski, Naprawa trwa 2 godziny. Obserwujemy przeprawe krow na pastwisko- plyna jak motorowki porzez rzeke!!!
Wyruszamy po raz kolejny. Jest zimno, mglisto i ochydnie!!! Ku naszemu zaskoczeniu po godzinnym kursie dowiadujemy sie na migi ze zmieniamy czolno i zaloge!! A juz sie do tamtych przywiazalysmy :(((
Nowa zaloga laduje rodzine 5 swin, zarcie dla nich i dla nas oraz mnostwo zakupow. Po drodze zabieramy autostopowiczke i zalatwiamy mnostwo laotanskich biznesow, Swinie musza byc regularnie karmione, ale sikaja na podloge lodzi. (A mialysmy nadzieje, ze to woda z Mekongu! (Krysia upiera sie, ze to woda z Nam Tha).
Okolo poludnia zaczelysmy sie czuc jak na prawdziwej Tajskiej plazy. Zdjelysmy kurtki, czapki, spiwory, szliki, koce koszule i dodatkowe podkoszulki oraz skarpetki i kto tam co mial. Zaczelo byc cudownie!. MOglysmy wreszcie ze spokojem obserwowac okolice. A bylo na co patrzec!! Wioski na palach, lasy deszczowe, gory, gaje bambusowe i bananowe, tubylcy lowiacy ryby, i uprawiajacy ziemie. Rewelacja. Krysia slusznie mowi, ze jakby zza krzaka wyfrunal pterodaktyl, to idealnie by sie wpisal w krajobraz!
NAreszcie czas lunchu. A myslalysmy ze tylko swiniom wolno jesc. Nasza zaloga zorganizowala nam prawdziwy piknik na plazy. Sadzilysmy, ze rosliny ktore zrywali i myli w Mekongiu beda trylko ozdoba stolu, ale okazaly sie czescia naszego posilku. Opropcz tego byl ryz z termosow bambusowych, 4 cm kwadratowe ryby dla 7 osob i dwie dziwne papy. Wygladaly jak wydzielina .... jedna byla ostra a druga lagodna. Krysia i BAsia po sprobowaniu przeszly na diete warzywna (paprocie) i ryz, Asia I KAsia zazeraly sie wydzielinami i liscmi paproci. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nie bojcie sie, wsztstko to przepilysmy duza iloscia leku- w koncu jest z nami lekarz!
Po kolejnych 3 godzinach wiatru, wirow, karmienia swin, zalewania przez fale czyli cudownej podrozy trafilysmy do Luang Nam Tha. Uzupelnilysmy braki w naszej diecie, choc Asia mowi, ze lubi byc przeczszczona wewnetrznie. JA tam lubie byc przeczyszczona zewnetrznie, wiec idziemy sie myc. JUtro granica chinska i muang sing. Tam jest super targ!!!













pozdrawiamy i calujemy- 4 slonie z podrozy

Thursday 13 November 2008

Trekking zielonych sloni na sloniach

Dzisiaj wybralysmy opcje dnia meczacego (dla sloni). Po 2 h plyniecia Mekongiem dotarlysmy do turystycznego miejsca gdzie klebily sie zadne pasazerow slonie. Oprocz sloni byly stragany i weze. Basia wybrala weza. W objeciach boa dusiciele (bagatela 20 kg) pozowala do zdjec i filmow. Coming soon on Youtube!!!
A my - jak zwykle. Coz bede pisac.... poszlysmy w stragany!


Myslalysmy, ze te slonie to taka sciema dla turystow. NIc bardziej mylnego. Slonie okazaly sie wspinac na wysokie gory zrecznenie jak kozice, przedzieraly sie z nami przez las, i rzeke, szly ostro pod gore, nad przepasciami i urwiskami. Rewelacja!!! Dla sprawdzenia refleksu poganiacza zrzucilysmy rozowa chusteczke po ktora pan poganiazc raczo zeskoczyl :)) I rownei zgrabnie wskoczyl po sloniowej nodze.

Dojechalysmy do goralskich wiosek emigrantow z Tybetu, podziwialysmu ich i ich rekodzielo :)))


Jak mysllicie, co czyta malenki chlopiec w wiosce na palach, bez pradu i biezacej wody??? Oczywiscie National Geographic!!!!BYlysmy przy wodospadzie i w wiosce Akha people.



DZien byl wyjatkowo udany :) Teraz siedzimy w centrum Chiang Rai po kolacji i 2 h buszowania po Night Bazar.




UWAGA: jutro jedziemy do LAosu iplanujemy 3 dni na lodce. Pewnie nie bedziemy meic dostepu do internetu. NApiszemy wic dopiero z Luang Prabang.




Calujemy Was bardzo mocno!!!




4 slonie




Z Kambodzy do Chiang Rai

Lotniska nas juz bardzo nudza. NIe chcemy juz byc na lotnisku, Chociaz w Bangkoku Krysia i BAsia mialy fantastyczny masaz stop (45 min 41 zl). Bylo fantastycznie i wyszly z nowymi nogami (do przodu) :))
KAsia miala masaz tajski po ktorym wyszla na czworakach (do tylu) :((( wiecej nie biore :(

Chiang Rai byloby malo interesujace gdyby nie nasze fanatstyczne szczescie. Trafilysmy na doroczne swieto Yi Peng- Loy Krathong. (kto nie wie niech sprawdzi: http://www.google.com/) Bylo pieknie, fantastycznie, wzruszajaco.
BArdzo sie na m podobalo.
Jest to swieto rzeki, rzeke sie pzreprazsa za pomoca puszcaenia wianka z trociczkami i swieczka (puscilysmy :)). PAnowie stoja w wozdie po pas i odbieraja wianki od ludzi i puszczaja je na Mekong. CAle tlumy wiankow z lotosu,bambusa, storczykow i innych kwiatow plyna Mekongiem.
Doadtkowo puszca sie ogromne papierowe balono- lampiony nagrzewajac je jak balon. Miliony palacych sie lampionow plyna w powietrzu. Cale rodziny przychodza puscic swoje problemy z dymem liczac na szczescie. My tez puscilysmy balony!!! NAparwde sie wzruszylysmy, bo wszystko bylo jednoczesnie podniosle i wesole, radosne. Fantastyczne!!!

kolacja w Siem Reap

krotko mowiax byla WSPANIALA!!!! Uczta! dla wszstkich zmyslow. Dosc powiedziec, ze jadlysmy weza, kangura, krokodyla, osmiornice itd. Jedyne, czego na razie nie sprobowalysmy to karaluchy, ale wszystko przd nami!
na stole palilo sie ognisko, na nim w garnku gotowal sie rosol z naszych mies i warzyw a nad tym grilowaly sie weze.
Atmosfera byla niepowtarzalna, zarcie wysmienite i do tej pory nie zostaly uzyte zadne lekarstwa. Procz ... zoladkowej gorzkiej :))
tarninowke trzymam na obchody moich imienin. Sa nieustajace :))))

Angkor Wat cd


Jak pisalysmy wczesniej wschod slonca byl wyjatkowy. Ale sam Angkor Wat zrobil na nas mniejsze wrazenie niz Bajon. Ten zespol swiatyni zdobi ponad 200 twarzy wladcy megalomana ktory kochal naprawde siebie. ponad 80 wiez z ktorych na cztery strony swiata patrzy boski wladca. Wieze na roznych poziomach pomimo podworek i roznych tarasow nie mozna sie ukryc przed wladca. Wokol plaskorzezby a na nich historie z zycia wziete i oczywiscie slawne bitwy...
Kolejn swiateynie nie robia juz takiego wrazenia - ogromne miasto kwitlo przez 4 wieki i w czasach gdy w Krakowie mieszkalo 20 000 ludzi tam mieszkl milion Kmerow... Koniec "madrych " wiadomosci pora na prawdziwe zycie.
Krysia
PS. (z kieszeni Sknerusa)
Dwudniowy wypad do KAmbodzy kosztowal nas:
1 wiza do Tajlandii (zeby zabrac walizki) 25 USD
samolot do Kambodzy- nie pytajcie o cene! przeplacone x2
taksa klimatczna 25 USD
wiza KAmbodza 20 USD
pobyt: jacie cholera!!!! wszystko w dolkach :)))
cale szczesice krewetki tanie :)))
za jezde tuk tukami jedyne milion dolarow :(((
masaz stop 5 USD ale nie wzielysmy... za drogo!

Tuesday 11 November 2008

Angkor Wat


Wstajemy o 4:30. JAk wariatki. Zeby zobaczyc. Wschod slonca. Nad AngkorWat.

Ciemno. Pedzimy. Mroz!!! Tuk tuk sunie , przykr\u\ywamy sie szalami w kolorze roz, czyli wszystkim co dostepne. (wiadomosc od Krysi: cena Tuk Tuka: 12 USD na dzien, wschod i zachod slonca included).

Wschod to straszna sciema. Wschodu nie ma!!! Pierwsze promienie slonca pojawiaja sie o 11:30. Natomiast pierwsi ludzie i owszem, z neznanych przyczyn masowo okupuja ruiny od poznych godzin nocnych :)

nerwowo malretuja sprzet fotograficzny i roia zdjecia ciemnoiom. oni nie wiedza, ze aparat nie dzialaja w takch warunkach.

Atmsfera jest pelna napiecia choc przyjazna. NIe czekajac na wschod ruszamy na zachod. Czyl do Angor. JAko pierwsze.

Tak wiec jestesmy przed calym tlumem. (wiadomosc od Krysi: jednodniow bilet wstepu ze djeciem 20 USD od osoby. 3 dni za jedyne 50 USD). Dziekici MArku!!! Dzieki tobie nie musimy podziwiac tych wsanialych niepowtarzalnych swiatowych zabytkow wiecej nz jeden dzien. Wystarczy wstac o 4:30 i dzien swobodnie wystarcza.
Jest juz bardzo pozno i estesm ytak oszolomione przezytymi wzruszeniami oraz wypitmi piwami ze dokladny spis swityn i wrazen podamy asap.
calusy Krysia, Asia i Kasia

Monday 10 November 2008

Siem Reap

Spoznione, ale dolecialysmy :) Wyszlysmy z lotniska ufne w to, ze czeka na nas taksowk ai zawiezie nas do hotelu . NIc bardziej mylnego :( TAksowki nie bylo. Hotel nie pamietal. Po interwencji telefonicznej i 30 minutach przyjechal bardzo mily pan tuk tukiem, i zaladowal nas 4 i 8 plecakow :))) jechalismy scigajac sie z innymi motocyklami, pan odwrocony glowa do tylu opowiadal nam, ze naszej rezwerwacji nie ma :) I rzeczywiscie :))) nie ma rezerwacji, nie ma wolnego pokoju w calym miescie, dookola czarna khmetska noc. Przemily czlowiek staral sie dla nas cos znalezc. Wzial motor, i jezdzil po calym miescie jakas godzine, az znalazl 2 pokoje: czyste ale nie takie fajne jak te na ktore liczylysmy. Troche szkoda, ale dobrze, ze sie w tym wszystkim milo nami zajal.
Teraz jest po 11 pm lokalnego czasu, jutro o 5 am wyruszamy do Angkor Wat. MAm nadzieje, ze pojdzie nam troche lepiej... Ale nic, pierwsze koty za ploty.
Trzymajcie kciuki!
Kasia

Bangkok

Dzieki temy, ze nasz samolot do Siem Reap jest spozniony, mozemy wam dostarczyc najswiezsze nowiny :)
Jestesmy w business class lounge, jemy wypasione ananasy i pachniemy. Pachniemy wszystkim, co udalo zie na siebie wylac, wetrzec, wspmarowac i wklepac.
Kremy, pudry, perfumy, olejki i inne egzotyczne mazidla o 100 000 zapachow- wszystkie sa nasze. Ostatnim wysilkiem powstrzymujemy sie od wziecia masazu stop i zrobienia pierwszych zakupow.
MAmy nadzieje, ze nasz kierowca Tuk Tuka czeka na nas wiernie w Siem Reap.
Planujemy jutro z samego rana pojechac do Angkor Wat na wschod slonca, a poniewaz mamy zachwiania wyczucia czasu dochodzace do pol doby to jest nam tak naprawde wszystko jedno :)
Finnair i nasz tni bilet z promocji byl bardzo OK, gdyby nie pijani Polacy to byloby luksusowo,
Calusy dla Wszystkich naszych amiratorow!
WAsze Zielone Slonie (K + A)

Sunday 9 November 2008

jeszcze przed wyjazdem

Kochani,
jak chcecie wpisac komentarz, to wybierajcie opcje Anonimus. Ta dziala napewno, jak inne- nie wiem :)
Kasia
PS spakowalam sie: moj plecak wazy 8 kilo :) pelny. A pusty: 2,5 kilo :))) osiagnelam juz chyba mistrzostwo, albo- bede chodzic gola :)
Nastepne relacja prawdopodobnie z Kambodzy. Trzymajcie kciuki!!!